Grzesiek, Marcin i Michał zdobywają Piz Bernina


W lipcu trzech naszych klubowych kolegów: Michał Drożdż, Grzegorz Koszałka i Marcin Walencik było w
Alpach. Zapraszamy do przeczytania bogato ilustrowanej relacji Grześka Koszałki z tego wyjazdu.

Mieliśmy jechać w Alpy we czworo samochodem. Jednak w związku z rezygnacją jednej osoby i
pojawieniem się atrakcyjnej ceny biletów lotniczych, zdecydowaliśmy się na samolot.
Z lotniska Chopina bladym świtem polecieliśmy do Bergamo. Wypożyczyliśmy samochód i po g. 11
ruszyliśmy w kierunku Piz Bernina. Ok. g. 15 dojechaliśmy do tamy Campo Moro (2000 m n.p.m.),
powyżej miejscowości Franscia (ok. 1600 m n.p.m.), gdzie zostawiliśmy samochód. Po przepakowaniu,
przed g. 16, wyruszyliśmy w górę. Po drodze minęliśmy Rif. Carate (2636 m n.p.m.) i przed g. 20 byliśmy
w Rif. Marinelli-Bombardieri al Bernina (2813 m n.p.m.). Mimo weekendu i dobrej pogody, schronisko
nie było przepełnione i nie było problemu z miejscem na noc. Ponieważ pogoda miały być dobra jeszcze
tylko przez dwa dni, postanowiliśmy już następnego dnia, na lekko, zaatakować szczyt.

Żeby nie łazić po nocy w nieznanym terenie, ze schroniska wyszliśmy o g. 5.15. Na początku popełniliśmy
błąd, bo zobaczyliśmy na polach śnieżnych kilka wieloosobowych zespołów i poszliśmy za nimi (nie
mieliśmy mapy). Po pewnym czasie zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy dobrze idziemy. Ale przecież
idziemy za przewodnikami, więc nie może być źle. Po wyjściu na rozległe śnieżne plateau było jasne, że
nie idziemy dobrze. Dogoniliśmy dwie grupy. Okazało się, że idą na Piz Palu. Zawróciliśmy i bez
problemów znaleźliśmy właściwą trasę, ale straciliśmy ok. 1 godziny i ponad 100 m podejścia. Po
pokonaniu siodełka, sprawnie przeszliśmy płaski lodowiec i zaczęliśmy podejście coraz stromszym
zboczem w kierunku przełęczy nad którą stoi Rif. Marco e Rose. Doszliśmy do miejsca, gdzie zaczyna się
ubezpieczona droga po skalnej ostrodze na lewo od śnieżnego zbocza. Droga ta wyglądała mało
zachęcająco: wilgotna skała, cieknąca po drabinach woda, trudna do przejścia szczelina brzeżna. W
związku z tym zdecydowaliśmy się iść dalej śnieżnym zboczem. W miarę podchodzenia zbocze było coraz
stromsze i można było iść tylko na przednich zębach. Na szczęście śnieg był mocno zmrożony i raki
dobrze trzymały. Do schroniska Rif. Marco e Rose (3609 m n.p.m.) doszliśmy o 9.30. Odpoczęliśmy pół
godziny, wygrzewając się w słońcu. W tym czasie zeszło z góry kilka zespołów. Piękna pogoda i uśmiechy
na twarzach wskazywały na sukces. Jednak ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, za każdym razem
okazywało się, że zespół wycofał się ze względu na bardzo duże trudności, spowodowane oblodzeniem i
niekorzystnymi warunkami śniegowymi. Ostudziło to mocno nasz entuzjazm, ale postanowiliśmy
spróbować. Po ok. 40 min coraz stromszego podejścia po śniegu doszliśmy pod stromy skalny prób grani.
Mimo, że nie wyglądało to dobrze (stroma, trudnoasekurowalna ściana, na pewno nie PD), zaczęliśmy się
szpeić, bo były tam zamocowane stalowe pręty. Na szczęście, zanim zaczęliśmy się wspinać, po stromych
śniegach po lewej zobaczyliśmy opuszczaną na linie dziewczyna, a później schodzącego faceta. Był to
przewodnik z klientką. Zapytaliśmy go, czy dobrze idziemy. Poradził, żebyśmy szli po śniegu.

Wytrawersowaliśmy w lewo z tych skał i stromym śnieżnym żlebem bez problemów dostaliśmy się na
grań. Dalej granią na lotnej, z wyjątkiem jednej stromej, ale łatwej technicznie ścianki, którą zrobiliśmy ze
stałą asekuracją, dotarliśmy do przedwierzchołka Spalla – pod koniec fajna śnieżna grań. Nad tą stroną
ścianką były stałe stanowiska i spotkaliśmy tam trzy zespoły przygotowujące się do zjazdów. Zespoły te
wracały ze szczytu. Podbudowało to bardzo nasze morale, które nie było złe, ale idąc cały czas
wyczekiwaliśmy tych bardzo trudnych warunków, uniemożliwiających przejście. Z przedwierzchołka
Spalla w ok. pół godziny, raczej skalistą granią, lub na prawo od niej weszliśmy na szczyt Piz Bernina
(4049 m n.p.m). Była g. 13.45. Widoki piękne, ale tuż po g. 14 zaczęliśmy schodzić. Do schroniska Marco e
Rose zeszliśmy na 16.30. Już wcześniej ustaliliśmy, że tym śnieżnym zboczem nie będziemy schodzić, ale
zapytaliśmy o zdanie gospodarza schroniska, który zdecydowanie radził schodzić ubezpieczoną ścieżką po
skałach. Tak też zrobiliśmy. Zejście bez problemu. Problem pojawił się tylko na koniec, przy szczelinie
brzeżnej. Ale asekurując się skakaliśmy na nawis śnieżny. Wytrzymał. Do schroniska Bombardieri
wróciliśmy na g. 20. Tego dnia był finał Euro 2020-21, w którym Włosi grali z Anglią. Byliśmy przekonani,
że całe schronisko będzie oglądać mecz. Będą emocje. Przecież to Włosi. Ku naszemu zaskoczeniu
zainteresowanie było niemal zerowe. Drugą połowę oglądaliśmy tylko my! Po karnych mistrzami Europy
zostali Włosi.

Kolejny dzień miał być ostatnim dniem dobrej pogody, dlatego zdecydowaliśmy nie schodzić prosto do
samochodu, tylko zrobić sobie jeszcze wycieczkę. O g. 9 opuściliśmy schronisko i przez Passo Marinelli
Orientale ( 3078 m n.p.m.) weszliśmy o 10.30 na Punta Marinelli (3182 m n.p.m.). Następnie zeszliśmy na
lodowiec wypełniający dolinę leżącą po wschodniej stronie przełęczy i nim doszliśmy do jej progu. Z
progu, już bez śniegu, zeszliśmy do Lago Fasso i dalej piękną doliną o g. 13 doszliśmy do Rif. Bignami
(2387 m n.p.m.) leżącym wysoko nad sztucznym, ale malowniczym Lago di Gera (2125 m n.p.m.). Do
samochodu dotarliśmy o g. 15 i przed g. 16 wyjechaliśmy w kierunku jeziora Como. Ok. g. 18 byliśmy w
Bellano. Wieczorem zwiedzaliśmy jeszcze Bellano i Varennę.

Kolejnego dnia zwiedzaliśmy miejscowości na południowo-wschodnim brzegu jeziora Como: Varennę,
Fiumelatte, Lierna z Castello di Lierna, Mandello del Lario i Lecco. Mimo, że popadywało, to mieliśmy
ogromne szczęście, bo padało w czasie przejazdów samochodem

Po g. 9 wyjechaliśmy z Bellano i o g. 11.15 byliśmy w Novarze. Przez dwie godziny obeszliśmy największe
atrakcje miasta (bazylika San Gaudenzio z kopułą o wysokości 121 m, katedra, zamek) i wyjechaliśmy w
kierunku Doliny Aosty. O g. 15 byliśmy w Breuil-Cervinia. Zimno, pochmurnie.

Rano nic się nie zmieniło. Prognozy złem dla całych Alp, od Blanca po Julijskie. Dlatego pojechaliśmy do
Turynu. W mieście pogoda ok. Spacer po centrum (place, pałace, kościoły, Mole Antonelliana, pałac
królewski Burbonów, katedr, ta z całunem – nie weszliśmy, bo była zamknięta). O g. 15 wyjechaliśmy w
kierunku Dolomitów Brenta, bo tam prognozy były najlepsze. O g. 22 byliśmy w Madonna di Campiglio.

Samochód zostawiliśmy przy hotelu i poszliśmy pod wyciąg, którym wyjechaliśmy na Passo Groste (2442
m n.p.m.). Skąd po g. 11 poszliśmy na Ferr. Gustavo Vidi i dalej Sent. Constanci. Zaczęło padać. O 15.30
dotarliśmy do Biv. Bonvecchio (2790 m n.p.m.). W schronowej książce znaleźliśmy wpis Piotrka i Karoliny
P. z 2012 roku. Po posiłku poszliśmy dalej i o g. 19.30 doszliśmy do Biv. Albasini (2362 m n.p.m.), gdzie
zostaliśmy na noc. Warunki bardzo dobre, ciepło, bo drewniany budynek.

Z Biv. Albasini (2362 m n.p.m.) wyszliśmy po g. 9. Pogoda bardzo dobra. Najpierw weszliśmy na Cima
Nana (2512 m n.p.m.), skąd zeszliśmy przed g. 11 na Passo della Nana (2195 m n.p.m.). Tu zmieniliśmy
kierunek o niemal 180 stopni i rozpoczęliśmy trawers Brenty Północnej po wschodniej stronie. Idąc m.in.
sent. Palete, po g. 19 doszliśmy na Passo Groste (2442 m n.p.m.). Do Rif. Graffer (2261 m n.p.m.)
doszliśmy o g. 19.45. Na szczęście miejsca były. To był interesujący, ale naprawdę długi dzień.

Start z Rif. Graffer (2261 m n.p.m.) o g. 8 na Sent. Benini. Z ferraty weszliśmy jeszcze na Cima Falkner
(2988 m n.p.m.). Do Rif. Tuckett (2271 m n.p.m.) doszliśmy na g. 13.45. Na Passo Groste byliśmy o g. 16.
Zjechaliśmy kolejką i wróciliśmy do hotelu. Na szczęście miejsca były i nawet w tej samej, dobrej cenie.

Po niespiesznym spakowaniu się, wyjechaliśmy z Madonny i o 12.30 byliśmy w Brescii. Zwiedzanie
miasta, m.in. bazylika z VIII w., średniowieczny zamek na wzgórzu z widokiem na miasto, stara (XI w.) i
nowa katedra (XVIII w.) z trzecią co do wielkości kopułą, renesansowe pałace, ruiny rzymskie. Ok. 15.30
wyjechaliśmy i już na g. 17 dojechaliśmy do Bergamo. Spacer po Dolnym Mieście, wyjazd kolejką do
pełnego zabytków Górnego Miasta. Po g. 19 przejazd na lotnisko, zwrot samochodu i o g. 23 wylot do
Polski.

Mimo, że pogoda, oprócz trzech pierwszych dni, nie nadawała się na wyższe góry, to wydaje się, że czas
wykorzystaliśmy znakomicie. Pomysł z samolotem był świetny – 10-dniowy wyjazd i 10 pełnych dni
działalności. Piz Bernina daje satysfakcję, fajna góra. Brenta Północna super – piękne widoki, pustki. Przez
dwa dni spotkaliśmy kilka osób. Na Sent. Benini i w okolicach Tuckett jak zwykle dużo ludzi, ale też
pięknie. To był bardzo udany wyjazd.